Quantcast
Channel: SZURENS - kołonotatnik
Viewing all 75 articles
Browse latest View live

Idźcie na Patersona.

$
0
0
Jeżeli macie odrobinę cierpliwości, a w życiowym pośpiechu dostrzegacie piękno rzeczy zwykłych, które mijacie co dnia... idźcie na Patersona.
Jeżeli potrzebujecie wyciszenia, a cisza ma dla was znaczenie... idźcie na Patersona.
Jeżeli otoczenie przytłacza was nadmiarem informacji i bodźców... idźcie na Patersona.
Jeżeli poezja ma dla was choć minimalne znaczenie... Paterson utwierdzi was w przekonaniu, że nawet ta odrobina pozwoli wam patrzeć na świat trochę inaczej.
Zrozumiecie, że "słońce też wschodzi" tylko dla was i świeci pomimo smogu. Trzeba tylko chcieć unieść  głowę.

Paterson taki jest.
Trochę melancholijny, choć codzienność nie jest dla niego kieratem. Codzienność ma dla niego znaczenie. "Kawa i papierosy " nie są jego rytuałami, ale poranek, zegarek... wodospad...
Codzienne czynności nie gaszą w nim ciekawości świata, a powtarzalność utwierdza w konsekwencji tworzenia nowego wewnętrznego obrazu codziennych widoków i zdarzeń. Poezja chroni go przed złym światem zewnętrznym, ale nie odcina od niego całkowicie. Pozostaje czujny i racjonalny kiedy Laura realizuje kaprysy, czy sytuacja w barze wymyka się z pod kontroli...

To bardzo przyjemne uczucie, kiedy reżyser kokietuje widza pewnymi niedopowiedzeniami,  lub dyskretnie zaznaczonymi skojarzeniami, na przykład wyrwanym skrawkiem lokalnej gazety czy fragmentem filmu w filmie. Czytający i piszący rozumieją się bez słów, a wiek nie jest żadna barierą. Wiedzą, że piszących do szuflady było więcej, a owo pisanie było u niektórych obok życia  "... które jest gdzie indziej" ale jest nie miej ważne. 

Żyjąc prosto, mając niewiele, wszystko nosimy w sobie. Nosimy wspólnie. Nie potrzebujemy bogactwa by mieć poczucie własnej wartości. Wartość jest w nas, dlatego kiedy przychodzi moment utraty łatwo pogodzić się z nim i zrozumieć, że nic się nie kończy ale coś może się dzięki temu znowu rozpocząć.





...a notes firmy Midori.



 

Idealne połączenie. Folkowisko 2016.

$
0
0

Pomyślałem że pomogę mu wieszać te zdjęcia bo jakoś sam sobie z tym nie radzi. Wychodzi na drabinę ale nie ma mu kto powiedzieć czy wiszą prosto. Poza tym przeciąg jest w tej stodole i rusza mu zdjęciami na wszystkie strony.
Zbierało się na deszcz więc trzeba się było uwijać bo kolejni ludzie wchodzili do galerii żeby schronić się przed nadciągającym deszczem. Kiedy niebo zrobiło się czarne i spadła gęsta ulewa, ludzi  było już tak wiele  że zdjęcia otoczone były z każdej strony mokrymi ciałami.
Nie da się tak pracować pomyślałem, ale on nie był tym wszystkim  zmartwiony. Cierpliwie odpowiadał na moje pytania i doklejał sznurki taśmą do dużych reprodukcji. Podtrzymywałem jego zdjęcia i mówiłem czy prosto wiszą na sznurkach.

Kiedy się wypogodziło ludzie rozeszli się do zajęć i zabaw.
Mirosław przygotowywał się do przedstawienia opowieści z podróży rowerowej na Ukrainę w poszukiwaniu korzeni swojej rodziny.
Kaśka nie mogła się doczekać.

Jechaliśmy na Folkowisko bo znaliśmy jego krótką ale bardzo ciekawą historię dzięki Michałowi z Jeleśni. Nie lubię folkloru, ale jego barwne opowiadanie rozbudziło w nas pragnienie znalezienia się prawie na końcu polski w miejscu gdzie kultura i tradycja regionalna jest inna i przede wszystkie inaczej podana niż na naszym rodzimym TKB - Tygodniu Kultury Beskidzkiej.
Lubimy tamte rejony. Przywozimy   stamtąd   zawsze dobre wspomnienia. Wierzyliśmy, że i tym razem nie będzie inaczej.

Pierwszym punktem programu istotnym  dla nas  było spotkanie z Gosią Kawką współpracującą z Fundacją im. Zofii Rydet. Znaliśmy Zapis Socjologiczny z prasy fotograficznej i z obszernej wystawy w pawilonie  Emilia w Warszawie.
Zależało nam na poznaniu bliżej ciekawego życiorysu Zofii Rydet i charakteru jej pracy dokumentacyjnej.

Pośród dyndających zdjęć rozmawiałem z Mirosławem o fotografii. Gosia oglądała jego zdjęcia i wydawało mi się że się jej podobają ponieważ niosą pewien ładunek wrażliwości jaki  wkładał w ich zrobienie Mirek.
Gosia opowiadała tego dnia o Zofii z zaangażowaniem i szacunkiem, a Mirek o swojej podróży i zdjęciach mówił z tęsknotą i żalem poruszony trudnym losem ludzi i ciężkim życiem na Ukrainie.


Jak to było?
Jacek i Kaśka w Nowych Gutach 1991
Chyba wtedy zaczepiłem Gośkę jakimś pytaniem, pośród ruchomej galerii poruszanych wiatrem zdjęć Mirka wiszących w stodole. Dołączyła do nas Kaśka z pewną nieśmiałością bo wiedziała, że powiedziałem Mirkowi jak bardzo ją wzruszyła jego opowieść.
Usiedliśmy w kręgu na leżakach Tygodnika Powszechnego i rozmawialiśmy długo i ciekawie.
Nasza paczka Nowe Guty 1991
Potem zostawiliśmy ich samych i następnego dnia spotykaliśmy niby przypadkowo razem. Spacerowali i rozmawiali. Na koniec razem nas pożegnali obiecując spotkanie w bliżej nieokreślonej przyszłości.

Podróżowaliśmy po Rumunii szlakiem książki Stasiuka "Jadąc do Babadag" i wielkim zaskoczeniem było dla nas pytanie, on line Gosi i Mirka, o nocleg na Mazurach albo na Warmii jak kto woli.
Okazało sie że wieczór zastał ich  w okolicy wsi Nowe Guty, tam gdzie z przyjaciółmi i Kaśką byliśmy po
 raz pierwszy autostopem na wspólnych wakacjach w 1991 roku.

Posyłali nam potem co jakiś czas zdjęcia ze swojej pierwszej wspólnej podróży wakacyjnej maluchem Mirka. .



Minęło pół roku i niepodziewanie nas odwiedzili, dając nam wiele radości ze wspólnie spędzonego czasu.
Jak przystało na fotoamatorów, wymieniliśmy się nie tylko wiedzą ale i swoimi pracami na pamiątkę tego radosnego i inspirującego  spotkania.
Oni są przekonani ze to dzięki nam się poznali. To takie miłe!
Zdjęcie Mirka z dedykacja, na pamiątkę spotkania.



LOLA chce zmieniać świat.

$
0
0
                                  Lola chce zmieniać świat.

Miał dziewiętnaście lat. Wyszedł z domu, wprost w padający ostatkiem sił śnieg.
Warszawa stawała się biała. Nie myślał tego dnia o święcie kobiet.
BOLI
Padał nieśmiało przykrywając beton chodników, niestrudzenie topiący nawet największe kryształy puchu zostawiając tylko mokre, powoli znikające ślady. Wszedł w Aleje Jerozolimskie kierując się w stronę Nowego Światu.
Nie wiem czy był studentem czy chciał się spotkać z przyjaciółmi. Dostrzegł  biegnących ulicą  młodych ludzi. To było blisko ronda. Uciekali przed  milicją która miała rozkaz rozpędzić siłą strajkujących studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Nie rozpoznał wśród nich nikogo znajomego. 
Kątem oka dostrzegł w odległości kilku metrów młodego mężczyznę wbiegającego w bramę do kina Świat. Za nim wpadło dwóch milicjantów pewnych swojej przewagi  nie spodziewających się ataku rosłego mężczyzny. Rozprawił się z nimi kilkoma wprawnymi ruchami i zbiegł w stronę kina. Milicjanci pozbierali się z ziemi oszołomieni niespodziewanymi ciosami i pobiegli za nim. Jeden z nich zupełnie zapomniał o swojej pałce.
Tadek podniósł zapomnianą pałkę i dumny zabrał do domu jako historyczną pamiątkę.



Taką historię opowiedział mi w liście Pan Tadeusz Karpiński który tworzy Muzeum DDD. Pałka z tą historią jest prezentem dla mnie za przesłane materiały do muzealnego archiwum.

Mustang Komedy

$
0
0
...jak to dziadek Frytki z Big Brothera okradł Komedę na Łożu śmierci.

"Ostatni tacy przyjaciele"...
Mój Komeda i mój Hłasko.

...popili pewnego wieczora w Beverly Hills. Marek Hłasko i Krzysztof Komeda. wracali drogowym nasypem, chwiejnym krokiem pomagali sobie wzajemnie choć wyglądali jak Flip i Flap. Drągal - Hłasko o potężnej do picia głowie i małych stópkach oraz Krzysio - chłopiec z gwiazd, wrażliwy i delikatny, któremu wystarczyły dwa kieliszki kalifornijskiego caberneta by się upić. Cztery godziny pracy wystarczały by padał ze zmęczenia, a to wszystko z powodu przebytej w dzieciństwie choroby Heinego-Medina. Podobnie jak Mia Farrow.
Obaj wstydzili się tego co stało się tamtego wieczora. Obiecali sobie, nikomu nie mówić o tym co wtedy zaszło.

Akurat minął rok pobytu Komedy w USA.
Mark Niziński pomagał pakować się Krzysztofowi w podróż do Europy. Komeda był już wtedy znany i ceniony. Pisał  muzykę do "Dziecka Rosemary", gdzie z  kołysanki zostało tylko "La,la,lalala..." bo Mia Farrow nie umiała śpiewać, a Polański nie mógł dłużej czekać.
Tej nocy Ilona  została z Komedą. Może to i dobrze, bo Zosia Komedowa była daleko w Polsce, a Ilona mogła tego dnia wezwać na pomoc Komedzie Marka Nizińskiego, w chwili kiedy zorientowała się nad ranem że Krzysio ma drgawki, bredzi i traci przytomność.
Zanim Niziński z Andrzejem Krakowskim dotarli do hotelu, Komeda oprzytomniał i nawet się ubrał, ale oni siłą wsadzili go do auta i zawieźli do szpitala.
Komeda przecież był lekarzem, laryngologiem, a nie potrafił sam siebie uleczyć. Nie pomagał lekarzom. Nie wiedział... nie pamiętał i nie skojarzył!
Z każdym dniem stan Komedy pogarszał się . Leczenie farmakologiczne przynosiło odwrotny skutek. Lekarze powtarzali jak mantrę że to wszystko objawy powikłań pogrypowych. Przyjaciele ciągle przy nim dyżurowali. Dzień i noc.Na zmiany. Marek Niziński, Marek Hłasko, matka Nizińskiego i wtedy pojawił się Wojciech Frykowski. 
Właściwie nie zwracał na nich uwagi. Wpadł do izolatki, przywitał się ze śniętym Krzysztofem i tonem pytającym właściwie zakomunikował Krzysiowi że musi pożyczyć jego auto. Znalazł kluczyki w
apartamencie i zapytał jeszcze gdzie ma otwarte konto na stacji paliw bo MUSTANG jest pusty a dużo pali. Tej nocy Komeda stracił przytomność i został podłączony do respiratora.

Hłasko czuł się winny. Nie mówił nikomu dlaczego, ale przyjaciele wiedzieli, że gryzie go sumienie od tego feralnego wieczora kiedy z Komedą szli, a właściwie zataczali się razem drogowym nasypem po pijackiej imprezie gdzieś w Beverly Hills. Byli radośni. Tworzyli. Komeda był już gwiazdą, a Hłasko czuł wenę. Pisał i pracował w hurtowni stali.
Może uciekali z barowej rozruby, z czego Hłasko był znany, a możne Marek posłał Krzysiowi serdecznego kuksańca przyjacielskiego i ten stracił równowagę i stoczył się z nasypu uderzając głową w beton. Marek zbiegł po Krzysztofa i na rękach niósł go do domu. Pijany Marek potknął się podobno i obaj upadli. Krzysiek miał rozbitą głowę którą w szpitalu mu opatrzono i po krótkiej obserwacji wypisano ze szpitala.


Tymczasem Krzysztof umierał. W izolatce było zamieszanie, a przy życiu utrzymywały Krzysztofa urządzenia. Lekarz mówił, że to już koniec i wtedy właściwie bez przyczyny Niziński zaczął opowiadać historię tamtego wypadku.
Lekarza prowadzącego jakby poraził piorun. W jednej chwili zlecił badania głowy z których później jasno wynikało, że Krzysztof ma dużego krwiaka w nieoperowalnej części mózgu. Ściągnięto specjalistę w nowatorskiej wtedy metodzie laparoskopowej do odbarczenia uszkodzonej części mózgu.
Komeda potrzebował spokoju. Hłasko z poczuciem winy, choć przez nikogo nie obwiniany, pełnił wartę w szpitalnym korytarzu. Obaj cierpieli. Hłasko na jawie, a Komeda we śnie. Komeda jeszcze przez trzy miesiące, a Hłasko do końca życia.
Frykowski pojawił się znowu w szpitalu. Hłasko zobaczył go wychodzącego od lekarzy i zaczepił pytaniem o stan Krzysztofa, bo po ostatniej awanturze jaką Hłasko zrobił widząc duszącego się Krzysia, miał zakaz wstępu na oddział.
Frykowski z lekceważeniem powiedział, że Krzysztofa już nie ma, jest bez kontaktu i nie ma po co tu przychodzić. Hłasko się wściekł i chciał Frykowi przyłożyć ale wykrzyczał mu tylko że ma oddać Krzysiowi Mustanga. Fryko tylko odburknął - spierdalaj!
Cwany Frykowski załatwił sobie dokument mówiący o jego wyłączności do kontaktów z Komedą i jednocześnie zakazujący kontaktu kogokolwiek z Krzysiem. W dokumencie nazwał siebie bratem.
Podczas rozmowy z Wolfem, mecenasem Krzysztofa Komedy, przyjaciele dowiedzieli się że Frykowski już wcześniej chciał handlować muzyką Komedy. Teraz przywłaszczył sobie mustanga, za którego raty opłacano z konta Komedy. Zniknęła książeczka czekowa z jego apartamentu i do banku spływały płatności czekowe podczas gdy Komeda leżał bez kontaktu w szpitalu.  Nazbierało się tego ok 1000$ gdzie bardzo dobra pensja to było ok 600$. Serwis auta, alkohole, garnitur, buty, sukienki i posiłki w pokoju hotelowym Krzysztofa i na jego rachunek...
Teraz przyjaciele zrozumieli dlaczego Fryko załatwił sobie wyłączność na kontakt z Krzysiem w szpitalu. Chodziło o odsunięcie ich od niego i od informacji. Z mecenasem przyjechali do hotelu z zamiarem inwentaryzacji rzeczy Krzysztofa Komedy. Nie było: złotej zapalniczki Dunhill, złotego Patka, magnetofonu Nagra z zapisanymi nagraniami oraz zapisów nutowych nowych niepublikowanych kompozycji. 
Wieczorem Niziński odebrał telefon: -Kurwa gnoju pożałujesz!
  Frykowski rozpowszechniał nieprawdziwe informacje wśród Polonii, że Komedę pobił Hłasko, a matka Nizińskiego okradła Krzysztofa. Prosił o pieniądze na leczenie Komedy (potrzebne mu na spłatę własnych długów) podczas gdy za lecenie płacił Paramount Pikczers. Wynajęty detektyw odnalazł Frykowskiego i w niedługim czasie Mustang został zwrócony do salonu gdzie został kupiony. Raty dotychczas wpłacone przepadły. Książeczka czekowa również została zwrócona.
W prasie pojawiało się coraz więcej artykułów o stanie zdrowia Komedy. Paramount opłacił leczenie jeszcze jeden miesiąc. Przyjechała Zosia Komeda. Marek Hłasko zapadał się w winie i rozpaczy. Komeda gasnął.    Zosia zabrała go do Polski gdzie umarł w kwietniu 1969r.
Marek Hłasko zmarł w czerwcu tego samego roku uprzedzając Zosię: - Jeśli Krzysio umrze to ja też pójdę...
Frykowski został zamordowany przez ludzi C.Mensona.

Na podstawie książki "Ostatni tacy przyjaciele" Tomasz Lach.

Filipowicz na śmietniku.

$
0
0
...w Łodygowicach.
Jak co roku parafianie zbierają makulaturę w wielkim niebieskim kontenerze. Na misje.





Pod czujne oko  Jezusa ludzie
znoszą kartony, gazety, zeszyty i... książki.
Nie omieszkałem zajrzeć do środka, tym bardziej, że w ubiegłym roku uratowałem od zagłady kilka kilogramów ciekawych książek, które zasiliły akcję bookcrossingową w Cieszyńskiej kawiarni literackiej Kornel i Przyjaciele.
To bardzo przyjemne uczucie dostrzegać w stercie papieru niewyraźny grzbiet  książki. Jednej albo kilku. Każde sięgnięcie w głąb pudła jest ekscytujące jak polowanie na ryby z przyjaciółmi w dzieciństwie. Przemierzanie rzeki w górę lub z prądem. Otaczanie dużych, oślizłych kamieni i na "trzy, cztery" jednoczesne wkładanie rąk pod kamień by chwycić wielką rybę...
Chwila napięcia. Krótkie komendy i nerwy.
-Mam ogon!
-Ja mam łeb. Wbiję palce w skrzela. Będzie moja
-Duża?
-Duża. Ma zęby. Pewnie pstrąg. Ale się wygina!
Często świętowaliśmy "dzień wielkiej ryby".
Mama smażyła mi te pstrągi na maśle. Siedziałem wtedy w kuchni przy otwartym oknie z widokiem na pola pszenicy. Za nimi wyrastał zagajnik nad rzeką, gdzie budowaliśmy zastawy. Ojciec bywał zaskoczony, że czternastolatek przynosi ryby na 30 centymetrów. Smakowały, jemu i mnie.

Dzisiaj wyciągałem jedną za drugą. To był wielki połów. Okazy o jakich pojęcia nie mają pracownicy łodygowickiej biblioteki. Nie wiedzą pewnie też, że ryby i ludzie  Filipowicza żyją nadal, nie tylko w sercach czytelników, ale także na stronach nowego (08.2017) wydania zbioru jego opowiadań. W zbiorze listów jakie wymieniał z Wisławą Szymborską, w opowieściach Justyny Sobolewskiej, Michała Rusinka czy Sebastiana Kudasa. We wspomnieniach  Ewy Lipskiej czy Tomasza Fiałkowskiego.
Kornel Filipowicz żyje i patrzy każdego dnia na gości kawiarni cieszyńskiej Kornel i Przyjaciele (ui. Sejmowa 1) z charakterystycznego podświetlanego portretu na którym trzyma filiżankę kawy... prawie pod nosem.
Z narodowej telewizji też się pewnie nie dowiedzą, że duch Filipowicza będzie krążył nad miasteczkiem Szczebrzeszyn w sierpniu tego roku, bo >Stolica Języka Polskiego< będzie Jego i Wisławy.
I my tam będziemy.










ZRÓBMY SE FESTIWAL.

$
0
0
...w czynie społecznym.



Może siedzieli w cukierni przy piwie, może próbowali nalewek jednego z nich, może wypocił ten pomysł rowerzysta. Nikt nie rości sobie prawa do pomysłu zorganizowania koncertu.



Wiedzieli że Tomek gra w zespole, więc poprosili go:
-Tomek, może byś dla nas zagrał. Walisz w te bębny po godzinach. Słychać Cię na pół wsi. Zagraj dla nas! mówili. On pewnie nie wiedział czy mówią poważnie, czy żartują.  Rok spędzili na myśleniu o koncercie i o tym jak powinien wyglądać. 
Któryś z nich mógł wtedy powiedzieć: - Zróbmy sobie taki festiwal, na jakim chcielibyśmy być.- 
I po roku zabrali się za organizację. 
 Rok zerowy to koncert na działce, z platformy ciężarówki. Zagrany dla rodzin z dziećmi sąsiadów i znajomych. 



 Idąc za ciosem pozytywnych emocji, z nowym sezonem i zapałem, wykarczowali zagajnik nad rzeką, scenę wypożyczyli z Gminnego Ośrodka Kultury, a żeby wyglądała bardziej imponująco, wykorzystali rusztowania warszawskie. Założenie było i z resztą nadal jest takie, że to ma być impreza lokalna, a nawet rodzinna. Przede wszystkim niedochodowa i nie masowa. Każdy zaangażowany w przygotowania, daje to co może materialnego i wspiera budżet w miarę swoich możliwości.  
Podczas pierwszej edycji Tomek zagrał ze swoim zespołem i zaprosił znajomych muzyków z innych kapel. Było piwo, ognisko i kiełbasa. Rodziny bawiły się wyśmienicie do późnej nocy bez względu na wiek i bez względu na to czego słuchają w domu czy w samochodzie. 



W tym roku przygotowania obejmowały budowę nowej, dużej sceny, formalności prawne i zaproszenie większej ilości zespołów. 
Scena o powierzchni 60m.kw. na solidnym fundamencie pomieściła nagłośnienie, muzyków i ekran dla videoprojektora. Każdy gość w cenie biletu miał prawo do piwa  i posiłku z kuchni polowej. Dla zmęczonych osób przygotowano namiot wojskowy z miejscami do spania. 
Dzielnicowy, do którego się zgłosili, nie miał zastrzeżeń do imprezy, jednak uprzedził organizatorów że jak pojawi się skarga po 22:00 to będzie musiał interweniować. Koncerty weekendowe trwały do 24:00. Tylko w niedzielny poranek Krzysiek odłączył zasilanie, żeby komuś nie przyszło do głowy grać, bo o 9:00 rano była msza w leśnej kaplicy po drugiej stronie rzeki. 
Muzycy zespołów widząc zaangażowanie organizatorów i wspaniałą, rodzinną atmosferę decydują się grać za przysłowiową złotówkę lub koszty dojazdu. Nie ma jakichś specjalnych zapisów. Pocztą pantoflową muzycy przekazują sobie informacje, że w Pewli warto zagrać dla pasjonatów "za piwko i chleb".
Tu film⤵
https://goo.gl/photos/SidvZqUYnG666sL46

mapa

Białowieża na czasie!

$
0
0
- Lech Wilczek w Żywcu ;-)
Dwa lata temu biografia Simony Kossak zainspirowała nas do wędrówki jej śladami. Znaleźliśmy wtedy dom jej partnera Lecha Wilczka, o którym padło wiele dobrych i ciekawych słów w biografii.
  Piękna pogoda tamtego dnia pozwoliła nam na wycieczkę rowerową do Dziedzinki, gdzie oboje żyli i pracowali, a w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy jego obecnym domu licząc na to że wyjdzie do nas widząc stojących przy prowizorycznej bramie. Nie chcieliśmy się narzucać. Nie dzwoniliśmy. Odjechaliśmy z satysfakcją odnalezienia jego domu z charakterystycznym zielonym maluchem i wielkim motylem na ścianie.
  W tym roku pojechaliśmy wspierać ekologów protestujących przeciw wycince puszczy.
Rozmawialiśmy z mieszkańcami o tym jak zmieniła się ich sytuacja po wprowadzeniu całkowitego zakazu wstępu do puszczy na okres prawie dwóch lat, bo od zeszłego roku do końca 2017 r.
Wzięliśmy udział w spotkaniu z Zenonem Kruczyńskim pisarzem blokującym pracę maszyn do przemysłowej wycinki drzew, który podczas interwencji siłowej leśników i policji stracił przytomność.
Spotkaliśmy się z Adamem Wajrakiem i słuchaliśmy opowieści o życiu puszczy i jej możliwych dalszych losach.
Odwiedziliśmy bazę protestujących ekologów gdzie odbywały się spotkania i warsztaty.


  Największe wrażenie wywarł na nas spacer po puszczy, szlakiem miejsc przemysłowej wycinki. To nielegalne wejście na teren puszczy białowieskiej zorganizowane było po hasłem "Pokojowy spacer" i zgromadziło 750 osób z całej Polski. Liczone przez dwie niezależne osoby i oczywiście nagrywane, chyba nielegalnie, przez leśników ukrytą kamerą którą zdemaskowałem.
Lech Wilczek
W białowieskim kinie Żubr  odbyła się projekcja filmu dokumentalnego pt.: "Przecież tu jest wszystko"
opowieść o puszczy, sztuce i Barbarze Bańce.
  Tego popołudnia udało nam się całkiem przypadkowo spotkać Lecha Wilczka na projekcji w kinie. Po krótkiej rozmowie wymieniliśmy się adresami ponieważ poprosił o zdjęcia naszych wycieczek do puszczy.  Pomyśleliśmy, że niespodzianką będą dla niego zdjęcia z cmentarza na którym spoczywa Simona Kossak,który odnaleźliśmy podczas pierwszej wyprawy,  a znajduje się ok 200 km od Białowieży.  

 Ostatnia wizyta na żywieckim targu dopełniła naszą satysfakcję z poznania Lecha Wilczka i ważnych miejsc w Białowieży, ponieważ na straganie kolegi księgarza znalazłem album fotograficzny Lecha poświęcony puszczykowi, którym opiekował się w swoim domu w Warszawie razem z kotem, kawką, żabą i szopem.


Puszczyk nazywał się Kuba. Album został wydany w 1972 roku, przez Instytut wydawniczy Nasza Księgarnia i pochodzi z księgozbioru  Zakładowej Biblioteki Fabryki Śrub w Żywcu Sporyszu prowadzonej przez Pana Władysława i Annę Zwierzynę.
  Album jest w idealnym stanie zawiera dziesiątki zdjęć z życia puszczyka w domu Wilczka, oraz jego historię i losy.

obóz ekologów 

Zenon Kruczyński 


Paulina  - -  Martyna

koncert Stanisława Sojki

Białowieża wzywa Hajnówkę do bojkotu zakazu wstępu.


Dziecięce marzenie.

$
0
0
Ojciec pracował w fabryce blisko przedszkola do którego co rano mnie zaprowadzał. Zimą ciągnął mnie na sankach gubiąc niekiedy w śniegu, z którego nie było mnie widać. W chwilach słabości bardzo przeżywał tę historię i do niej wracał. Nawet kiedy byłem już dorosły.
Latem nie dało się mnie zgubić nawet w wysokiej trawie.
Wychodząc z przedszkola trzymałem zawsze za rękę mojego bohatera i wracając pieszo do domu rozmawialiśmy. Właściwie odpowiadałem na pytania dotyczące tego co działo się w przedszkolu i jakie były posiłki.

Tego upalnego dnia, zatrzymaliśmy się przy skrzyżowaniu bo tata zaparkował Syrenkę pod sklepem "zabawkowym" Pani Honoraty. Musieliśmy przejść przez środek tego skrzyżowania. Czasem pozwalał mi ją prowadzić krótką chwilę w bocznej drodze, sadowiąc mnie na kolanach. Wielką kierownicę Syreny byłem w stanie już objąć choć wyglądałem jak ukrzyżowany. Potem chwaliłem się kolegom.
Czekaliśmy aż przejadą nieliczne samochody. Ojciec rzucił jeszcze okiem na plakat filmowy przypięty szpilkami do zielonego sukna w drewnianej witrynie kina Magurka. Na tej ścianie sklepu "Jedynka" oprócz witryny, długo jeszcze wisiała tam skrzynka na listy.
Czekając, aż przejedzie ostatnie auto ojciec zapytał mnie:
-Jakie chciałbyś mieć auto?
Ja, patrząc w lewo, śledziłem wzrokiem zbliżający się do nas  niebieski samochód z błyszczącym przodem.
Zacząłem szarpać ojca za rękę i powtarzać.
- Taki chcę, taki!
- Ford Taunus. Michał Dziedzic nim jeździ. Mój kolega. -powiedział tata i poszliśmy do naszej Syrenki.
Wiesiek zwolnił się z fabryki i zaczął naprawiać usługowo samochody. Został prywaciarzem w PRL'u.

To były upalne wakacje. Tam gdzie skakaliśmy w gumę trawa była eliptycznie wydeptana do suchej ziemi. W teleranku oglądałem "Czterech pancernych i psa", na czarno białym ekranie "Beryla". Umiałem już trochę czytać, ale ojciec kazał mi codziennie ćwiczyć czytając mu na głos fragment książki w warsztacie.
Przerwałem na chwilę czytanie i powiedziałem do niego
- Chciałbym mieć kiedyś takie auto.
Siedział na małym stołeczku i miał głowę wciśniętą w nadkole  czarnego Forda Cortina Coupe.  Nie usłyszał co do niego mówię więc czytałem dalej.
Kiedy właściciel odbierał Cortinę, samochód nie mógł zapalić. Zaczęliśmy go pchać. Droga była gruntowa. Buty ujeżdżały na wyschniętej ziemi. Kierowca wskoczył do auta, kiedy już wiedział że szybciej pchać się nie da, wrzucił dwójkę, silnik zaskoczył, wszedł na obroty i pognał, zostawiając dwa czarne pasy za tylnymi kołami. Wiele razy opowiadałem tę historię kolegom bo ślady zmielonego szutru zostały we mnie na zawsze.

Minęło wiele lat. Wiele samochodów "...lecz uczucie ciągle płonie"
W Kielcach około 2009 roku kupiłem Taunusa 2.0 1973 r, ale był tak zgnity że nie byłem w stanie się za niego zabrać. Poszedł do ludzi jako dawca części a literatura i gadżety jakie mi po nim zostały przekazałem Agnieszce z bielska. 


Poznałem Agę w momencie kiedy opuściła forum fanów  Taunus.pl. Tak, to wtedy chłopcy planowali wydanie klubowego kalendarza, a Aga powiedziała że w kościele obmyśliła już zdjęcia jakie mogłyby się w nim znaleźć.
Ktoś ją skrytykował  więc się wypisała z forum dalej robiąc swoje. Promując siebie i auto.
  Pieściła wyobraźnię publikując na Facebooku zdjęcia swojego Taunusa... a może właściwie publikując swoje zdjęcia z Taunusem.
Taunus ciągle gdzieś był obecny. Miarka się przebrała po emisji programu w TVN Turbo do którego Aga zakwalifikowała się by ze złomu zrobić nowe auto.
Niedługo po tym programie zacząłem szukać dla siebie samochodu.
Usprawiedliwiałem się sam przed sobą, że chcę zrealizować marzenie z dzieciństwa. Ktoś może pomyśleć, że to kryzys wieku średniego i pewnie też będzie miał rację. Kaprys? Lans?

                                              Car Mat realizuje marzenia  

Krzyknąłem do sąsiada przez płot.
- Mateusz! Przywieziesz mi auto z Niemiec?
- Poślij linka. Zmieścimy go  na lawecie bo chłopcy jadą za kilka dni.
Nie pytał nawet o pieniądze. Zadzwonił i umówił się ze sprzedawcą. Nawet się nie zorientowałem i pewnego poranka Wojtek zjeżdżał moim nowym autem z lawety.
Wybór padł na Forda Mustanga z 1979 roku z silnikiem 2300ccm. Dwudrzwiowy sedan z "oczywiście" tylnym napędem.
Samochód w dobrej cenie bo był uszkodzony. Miał pogiętą maskę i uszkodzony tylny most. Sprawny silnik skrzynię i hamulce. Wnętrze w dobrym stanie i podwozie bardzo zdrowe. Ani jednej łaty.


Dzięki kolegom Gudowskim  z Będzina (Klasyczna niedziela) zdobyłem cały tylny most 3,75 - (był 3,08 miał zmielone satelity) Po zaspawaniu tego uszkodzonego dyfra jest szpera 100% bo cała reszta jest sprawna. Leży i czeka na awaryjne założenie.  Filip pomógł mi założyć nowy most i auto zaczęło jeździć. Na razie dookoła komina.
Samochód nie jeździł od 1992 roku z powodu uszkodzonego mostu. Rok wcześniej poprzedni właściciel zlecił specjalistycznej firmie niemieckiej remont/tuning silnika na co została wystawiona gwarancja z kompletna dokumentacją. Rachunek opiewał na kwotę 6500DM co wtedy przeliczało się na około 3000USD
Kute tłoki i korbowody ( fabrycznie też miał bo była seria 2,3turbo).
Wzmocnione śruby i szpilki.
Pompa olejowa o zwiększonej wydajności.
Większa miska olejowa. Pompowane amortyzatory z tyłu.
Koło pasowe z tłumieniem drgań i wzmocniony pasek rozrządu.
Sportowy wałek rozrządu z regulacją kąta 286stopni.
Rolkowe koniki i wszystkie uszczelnienia.
Gaźnik Holley 380 i wydech 4w1 długi baran.

Dużo czasu zajęły formalności rejestracyjne i ocena rzeczoznawcy stwierdzająca że to pojazd kolekcjonerski. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam na drogę. Udało mi się nawet znaleźć do niego oryginalny amerykański magnetofon na nietypowe kasety 8 TRCK nie produkowane od końca lat '80.












Emigracja do Miedzianki.

$
0
0
Nie mieliśmy zbyt wiele czasu na zabranie potrzebnych rzeczy. Wrzuciliśmy wszystko co wydało nam się potrzebne i ważne do walizki. Jakieś ubrania na zmianę, peleryny, buty, mydło i oszczędności. Książki rzuciliśmy na tylne siedzenie i ruszyliśmy na zachód.
Musieliśmy oddać nasz dom młodzieży, która chciała uczcić zakończenie wakacji w wolnym od dorosłych domu, tylko pod okiem Martyny.
Z każdym kilometrem który przybliżał nas do celu, traciłem nadzieję że przyjedziemy punktualnie. Zapadający zmrok nie dawał nam nadziei na znalezienie dobrego noclegu. Brak zasięgu sieci komórkowej utrudniał szukanie pokoju i komplikował orientację w terenie.
Właściwie po omacku znaleźliśmy pensjonat bo wszyscy nam odmawiali, mówiąc że już od miesiąca wszystko jest zarezerwowane na ten wyjątkowy weekend.
Wylądowaliśmy w "Pokocie" (sic!), na poddaszu obitym boazerią w tonacji jasny orzech. Ciepłe światło padało z pomiędzy rogów jelenia. Na ścianach miniaturowe myśliwskie trofea z ustrzelonych młodych danieli. Nawet wieszak na ubrania służył rogami maluchów.
 Mimo przygnębienia sen był dobry.

Nawet mi się nie śniło że znajdziemy się w tym miejscu. 

Niecierpliwiłem się w drodze na publiczne odczytanie "Miedzianki"  ustami autora. Filip Springer, kiedy się z nim witałem, nie mógł uwierzyć że ryzykowaliśmy jazdę na "w ciemno" nocą, szukając naiwnie noclegu w takim wyjątkowym dla tego miejsca dniu.
   Wiele już zapomniałem z historii  Miedzianki i słuchanie Filipowego seplenienia przez megafon bawiło pewnie nie tylko mnie, ale pozwoliło też przypomnieć sobie niektóre opowieści z niewidzialnego miasteczka którego puls znowu stał się wyczuwalny dzięki sercom gości  festiwalu reportażu  MIEDZIANKA FEST II.
To nie tylko święto autorów i czytelników, ale przede wszystkim mieszkańców którzy byli bardzo zaangażowani w jego organizację. Wydawali się szczęśliwi i dumni. Począwszy od księdza, który udostępnił kościół dla wszystkich. Nawet dla  psa i Szczygła.  Kobiety Koła Gospodyń, które dbały o nasze serca przez żołądek, aż po radę parafialną i wytrwałych wodoodpornych strażaków.
Miedzianki nie da się przegapić. Jest stary kościół, nowy i stary browar oraz tablica z nazwą która nie pozwala zapomnieć o jej istnieniu.

Springer miał posłuch i brawa. Prowadził nas głosem i gestem po ważnych miejscach Miedzianki: browarze, szkole, cmentarzu... nikomu nie przeszkadzała mokra trawa. Nikt się nie potknął o wystające kości. Przerażający był opis gry w piłkę czaszką i wyobrażony szkielet oparty o nagrobek.

Bader podpisuje
 Jacek Hugo Bader wystąpił solo.
W kościele słuchaliśmy Jacka, który nie potrzebował prowadzącego. Ma charyzmę ewangelisty. Mówił o rozmowie z drugim człowiekiem, która jest  dla niego najważniejsza  i gościnności jakiej doświadczył na trakcie kołymskim.Tłumaczył jak wyciska swojego rozmówcę ale nigdy nie bierze jego historii za darmo. Wcześniej oddaje swoją historię odpowiadając na ciekawość rozmówcy. Mówił o faktach  w reportażu i niedopowiedzeniach w literaturze faktu himalajskich szczytów. Zdradził też, że jest w trakcie pisania kolejnej książki pt.: "Audyt" o losach swoich
bohaterów do których powrócił po latach.

                                                                    



Mariusz Szczygieł - Iza Klementowska.


Szczygieł czuł się dobrze plecami do ołtarza z opróżnionym tabernakulum. Pytał Izabelę Klementowską dlaczego porzuciła znienawidzoną pracę i uciekła do Portugali by dać nam "Portugalczyków" w sosie własnym, a sobie spokój. Taka delikatna i zamknięta w sobie kobieta ze skromnością opowiadała co ją skłoniło do takiej radykalnej zmiany w życiu, w którym umiejętność milczenia jest pożądaną i poszukiwaną cechą. Swoim milczeniem otwiera usta rozmówcy i słucha zachłannie, długo i wiernie. Otwiera się za  szczerość. Za kłamstwo porzuca rozmówce.  
                                                         
                                                  Filip Springer - Włodzimierz Nowak



Mistrz Nowak i uczeń Springer.
"Obwód głowy" inspirował Filipa przed Miedzianką i nie ukrywał tego zawstydzając swojego rozmówcę. Panowie rozważali jakie jest dziś miejsce reportażu w literaturze oraz  czym stał się reportaż prasowy na przestrzeni lat kiedy pisał Kapuściński, Krall, Torańska, Szejnert, potem Nowak, Szczygieł, Jagielski,  Ostałowska,  Tochman i teraz  Springer, Kącki, Bałuk... młodzi autorzy Instytutu Reportażu. 

 Nie mogliśmy być wszędzie bo Kaśkę nogi wyniosły w góry, a mnie wystarczyło nostalgiczne błąkanie się po okolicy. Wyobrażanie nieistniejących domów przy drodze.  Rozmowy z ludźmi, bo spotkałem tam kilka osób fotografujących analogowo. Rozmawiałem z tłumaczem  Miedzianki na angielski, którego poznałem  na warsztatach z Mikołajem Grynbergiem w Szczebrzeszynie. Podobno "Miedzianka" dobrze się sprzedaje w Stanach i jest planowane tłumaczenie na rynek brytyjski.

                              Nie piję piwa, chyba że w Pradze albo w Miedziance.

 Na fali zainteresowania książką Springera wybudowano nowy browar, który stał się atrakcją turystyczną nie tylko piwną ale i architektoniczną. Zaopatrzyłem się w zapas piwa, każdego rodzaju, by mieć butelki na pamiątkę do kolekcji starych etykiet jakie mam  z nieistniejącego już browaru. Ostatni wieczór spędziliśmy radośnie w towarzystwie przyjaciół "Czułych Barbarzyńców" z Bielska - konspirując. Ciężko było nam wracać do domu. Miedzianka jest dla nas jeszcze jednym miejscem w Polsce gdzie czujemy się jak w domu.


nowy browar Miedzianka
stary browar Miedziaka


Miedzianka z autografem.





Mobilne Muzeum Migracji

Muzeum Migracji Akcji Wisła



Solidarność. Ta pierwsza, najlepsza :-)

$
0
0




Na takie rzeczy zwracam uwagę na samym końcu.
 Desperacko, kiedy nie udaje się już nic ciekawego znaleźć w stosach książek u mojego ulubionego sprzedawcy. Tym razem nie kupiłem ani jednej. Wsadziłem jeszcze tylko palce pomiędzy śmierdzące stęchlizną  kartki pożółkłego papieru. Rozchyliłem je  i wystarczyło mi jedno spojrzenie na maszynopis.
W grubym jak Encyklopedia PWN segregatorze, znajdował się trzykilogramowy stos tak zwanej "bibuły" czyli podziemnych wydawnictw drugoobiegowych z czasów pierwszej solidarności i ruchów antykomunistycznych. (lista na skanie)
Ucieszyłem się bo za pięć złotych miałem w ręku kawał polskiej historii.
Tak się składa że nasz Stawkowy kolega A79 pracuje w Europejskim Centrum Solidarności. Po ostatnich podziękowaniach z ECS za małą cześć materiałów jakie przesłał mu Bogdan w moim imieniu, pomyślałem że ta kolejna, wielka partia materiałów archiwalnych będzie dla niego niespodzianką i materiałem do dalszego opracowania. 

                                                                             ***

Szkoda tylko, że ziściła się wizja Jacka Fedorowicza z 1984roku.



Martyna Lech Karolina



 



Cegła za 3200,-

$
0
0
Pewnego dnia, pojechaliśmy do trójmiasta szukać śladów realizacji serialu "Stawka większa niż życie   Towarzyszyła nam Kaśka z Leszkiem oraz reszta przyjaciół zKlubu Miłośników Stawki . 
  Po owocnych poszukiwaniach zakończonych sukcesem, spacerowaliśmy Długim Targiem w poszukiwaniu miejsca gdzie moglibyśmy zjeść obiad.
Pośród setek nóg mijanych turystów, mój wzrok przykuł rząd białych cegieł ustawionych w dużych odstępach ale wytyczających wyraźna linię biegnącą w poprzek ulicy. Cegły gęsiego kierowały mój wzrok do drzwi biura, o ile mnie pamięć nie myli, informacji turystycznej.
Te cegły wyglądały jak bloki mieszkalne.  Miały drzwi frontowe klatki schodowej, okna mieszkań i na jednej "ślepej"ścianie namalowany był mural oddający charakterystyczne portowe żurawie gdańskie.
  Tak bardzo mi się spodobała prostota formy i siła przekazu mnogości bloków że zapragnąłem posiadać chociaż jedną taką cegłę na własność.
Przechodząc obok nich, niby od niechcenia, wykonałem dyskretny skłon jak King Kong, uchwyciłem cegłę dłonią za dach i z trudem zmieściłem pod połową kurtki skórzanej. Chodziłem z nią podd pachą jeszcze kilka godzin zanim rzuciłem do bagażnika Kaśki samochodu.
Śmiali się ze mnie bo wiedzieli że podobają mi się rzeczy na które ktoś inny nie zwróciłby w ogóle uwagi.
Cegła okazała się doskonałym podporiuszem na półce z książkami.
To było w 2011 roku.

                                                              ***

Kilka dni temu na profilu instagramowym znajomej dziewczyny z Gdańska zobaczyłem taką samą cegłę. W komentarzu napisałem że też mam taką i w odpowiedzi otrzymałem ciekawą historię.
  W 2009 roku Instytut Kultury Miejskiej oraz  artyści, zainicjowali długofalowy program malowania murali na gdańskiej Zaspie. Graniczną datę zapisano na każdej blokowej cegle. To był 2016 rok. Wtedy Gdańsk ubiegał się o miano Europejskiej Stolicy Kultury. Taki miejski gadżet promocyjny.
  Kilka dni temu, 23 listopada 2017r, w jednym z największych domów aukcyjnych w Polsce, Desa Unicum taka cegła została wystawiona do licytacji za 1000zł  i sprzedana za 3200zł.
Byłbym bogaty gdyby nie to, że rzekomy autor którego nazwisko widniało w opisie aukcji,  tej cegły nie wykonał. Malowanie cegieł było akcją społeczną zorganizowaną przez lokalnych przewodników i Instytut Kultury Miejskiej. Cegły miały być prezentami dla partnerów wspierających akcję malowania Zaspy.
Tekst powstał po rozmowie z jedną z dziewczyn które malowały te cegły i wyraziła zadowolenie że istnieje jeszcze jedna z niewielu ocalałych. Z 200 namalowanych bloków zostało kilka sztuk o których wiadomo że istnieją. W tym moja cegła na drugim końcu polski.




 


XX Kino na Granicy - spokojnie.

$
0
0

  Kolejny raz Cieszyn witał mnie kwitnącym rzepakiem jak w 2014 roku. Wtedy plakat był cały żółty i wszyscy śmiali się że motywem przewodnim jest żółtko. Im bliżej Cieszyna tym bardziej się wyciszałem słońcem rzepaku i zielenią, po ogromie pracy ostatniego tygodnia. Nie lubię tego pospiechu z perspektywą późniejszego nagłego hamowania na granicach miasta. Nieprzyjemna sztafeta zdarzeń, jak choroba dwubiegunowa skrajnych emocji, przyziemnych obowiązków i ulotnych wrażeń. Nagłe zatrzymanie, by stąpać na palcach po czerwonym dywanie i maszerować brukiem do źródła emocji w ciemnościach sali kinowej.
  Po pierwszym dniu już nie biegam.  Nie jestem już napędzony pracą. Nie odbieram telefonów, nie myślę prawie o nikim. Ja jestem dla siebie najważniejszy. Nikt nie zabiera mi mojego czasu. Jestem sam ze sobą i czujemy się razem bardzo dobrze. Nikt do mnie nie mówi i nikt o nic nie pyta.
Żegluję od kina do kina. Docieram do wyspy Mickiewicza gdzie syreni głos aktorek brzmi najpiękniej. Nie chce się potem opuszczać tego miejsca ale takie są zasady, by widownia  wymieniała się dając szansę na wejście każdemu.     
  Żeglując, cumuję co jakiś czas  w najważniejszym porcie Cieszyna jakim jest Kornel i Przyjaciele. Dla innych będzie to Hubert albo Orlica. W tym roku wszystkie gwiazdy spadały do  Brunatnego Jelenia. Siedząc na rynku śledziłem ich trajektorie jak rój meteorów wypadających z korony.
Gwiazdy trudno było rozpoznać na mlecznej drodze ulic Cieszyna.  Wszystkie wyglądały podobnie.  Były jak mieszkańcy tego miasta. Mieszały  się z gwiazdami życia codziennego, przyziemnych obowiązków i pracy organicznej. Niepozorne, jak Szary Obywatel, pędzące w sobie tylko znanym  kierunku. Pozostawiające ślad w wyobraźni przechodnia, zaznaczony jakąś zapamiętaną rolą... wątpliwością skojarzenia...
  Sam wielokrotnie wątpiłem w rozpoznawanie twarzy. Ekran oszukuje. Powiększa i dystansuje. Stwarza barierę wielkością i przytłacza, jednak tylko od nas zależy  czy przełamiemy tę barierę odwagą i szczerością. Gwiazdy spadające z ekranu, w kuluarach okazują się drobnym i delikatnym gwiezdnym  pyłem zostawiającym bardzo łatwo, piękny ślad  na wspólnym zdjęciu i drżące echo głosu odbijające się we wnętrzu...
  Nie można zobaczyć wszystkich filmów, nie wypada biegać za aktorami i narzucać się tysięcznym selfie... nie potrafię. Spośród chyba 100 filmów obejrzałem 20. Już nie walczyłem z czasem i przestrzenią bo nie da się być w czterech miejscach jednocześnie. Wybierałem filmy i miejsca tak by znajdować czas na pauzę pomiędzy projekcjami, mieć go  na kawę u przyjaciół Kornela i obiad w Zapiecku. Leżak przy różowym jeleniu i spacer w poszukiwaniu kadrów dla czarno-białego filmu w aparacie. Nadrobiłem trochę filmowych zaległości i... podniosłem samoocenę (sic!) fotografując się z gwiazdami.
Reżyserzyce: Jagoda Szelc,Olga Hajdas,Alicja Albrecht,Ola Terpińska,Anna Jadowska,Maria Sadowska,Kinga Dębska, Magdalena Łazarkiewicz,Marta Mesarosz,Agnieszka Holland


Agnieszka Podsiadlik
  Nie liczy się ilość obejrzanych filmów. Liczy się wrażenie jakie wynosi się  z projekcji czy rozmowy z aktorem lub reżyserem. Nagromadzony bagaż emocji i wiedzy który niezwłocznie przekazuję bliskim oglądając z nimi kolejny raz filmy.  W życiu piękne są tylko chwile... na szczęście mam ich wiele. Mam wiele źródeł radości. 
Na pewno "Foton" muszą obejrzeć moi bliscy, jak również węgierski film  "Dusza i ciało". Na pewno antypolską  "Twarz" bliską mojej sprzed 30 lat i skrytykowaną przez Glińskiego ponieważ pokazuje krzywy "ryj" polskiej religijności, fałszu, rasizmu zakłamania i zabobonu.  "Serce miłości ,pomiędzy słowami, Młynarskiego" ( tu puszczam oko)  Receptę na samobójstwo w "Albumie wideofonicznym"  żyjącego w internecie  Tomka Beksińskiego

...a w drodze do Cieszyna kupiłem na targu w Żywcu jeszcze dwa czarne"Magiczne pudełka" do kolekcji, które nie chcą mnie nigdzie przenosić, chyba że w wyobraźni.

Na okoliczność dwudziestolecia wydano katalog podsumowujący wszystkie edycje festiwalu a w nim Szurens w teatrze podczas wizyty Macieja Stuhra i Ireneusza Czopa  z filmem "Pokłosie"


Łysy w tle :-)

PODSUMOWANIE filmowe zrealizowane przez naszą koleżankę Karolinę 
P.S. Dziękuję Kornel i Przyjaciele za śniadania  i lekcję parzenia "kawy kierownika" - najlepsza.


Sebastian Stankiewicz z pudełka


POWER OF Jagoda Szelc


wsparłem protest antyrządowy




Krzysztof Zanussi




Andrzej Jagodziński tłumacz Skvoreckiego o czeskim kinie






"TWARZ" -  twarze - Małgorzata Gorol  debiut.

W poszukiwaniu zmory.

$
0
0

Wikipedia kieruje do Gorzenia. Google maps kieruje do Gorzenia.  Stare książki mówią: "w Gorzeniu to..." , "w Gorzeniu tamto..." więc jadę i jadę opłotkami z pomocą satelity do domu Emila.
Słońce mnie prowadzi jak Jego wielokrotnie, tylko asfalt nie kurzy się tak, jak kiedyś koleiny  z trawiastą grzywą wijące się wśród pól.




Zaprzęgiem czy bryczką, a może pieszo zdzierał buty wielokrotnie będąc całe życie w drodze. Moja droga była krótka. Zaledwie 45km z domu urodzenia w Bielsku, do domu rodzinnego w Gorzeniu Górnym. Podróżując, zawsze posilam się drogowymi śliwkami węgierkami rosnącymi na niskich drzewach w poboczu. Emil pewnie nienawidził c.k. węgierek. Jabłonie też rosły w poboczu ale wolę śliwki. On chyba nie obierał jabłek kiedy szedł. Gryzł kęsami gasząc pragnienie soczystością i słodyczą. Na pewno często kupował zapas jabłek na targowiskach lub u ulicznych "jabłczarek". Siadał w fotelu i obierał rytualnie ze skórki w długi pasek, ciągnący się jak daleka droga do starego domu w Gorzeniu. Nie ważne gdzie mieszkał, ważne że były jabłka. Miska pełna jabłek uspokaja go jak słowa otuchy ojca w trudnych chwilach.

"Miejsce docelowe będzie po prawej stronie."
boczne wejście do dworu
Tak, GPS nie możne się mylić.  Wśród wysokich i rozłożystych drzew (na jednym szlak św. Jakuba) wije się  niewysoki mur, z luźnych już kamieni. Właściwie mógłbym go przeskoczyć ale mi się nie chce. Jest brama. Kuta. Stalowa, zamknięta na kłódkę. Obok w furtce nieduża, drewniana witryna z kruszącym się kitem wokół szyb. Wewnątrz niebieska kartka z numerem domu 1 i 2 oraz wypłowiałym zdjęciem dworu, pod spodem numer telefonu na srebrnej folii: 532788635
Nie zadzwoniłem.
Pomyślałem że pewnie trzeba się umawiać na spotkanie, na otwarcie bramy, na przewodnika... możne na odległy termin, a może tylko po to, by usłyszeć że nie ma tam wstępu, bo po prostu niczego tam już nie ma. Dukt prowadzący od bramy zarósł już trawą. Widać nikt tu dawno nie był i o obejście nie zadbał.
To trochę za mało jak na przejechanych osiemdziesiąt kilometrów w obie strony.
Tajemnica nie daje mi spokoju. Mur prowadzi mnie wzdłuż drogi, gdzie za drzewem dostrzegam zarośniętą szczelinę. W życiu nie widziałem skrzypu polnego sięgającego do pasa. Kładę grube, puste łodygi butami, idąc jak saper, by nie wpaść do szamba albo studni ukrytej pod cienką warstwą spróchniałego betonu.  Ziemia jest wilgotna, wręcz mokra i grząska. Pod gęstą trawą nie zdążyła wyschnąć. Roślinność ma się tu dobrze, nie niepokojona kosą.
Zdziczałe mirabelki pełne soku i słodyczy nie dawały się zerwać bo pękały ociekając w dłoniach , a taki miałem na nie smak. Za to osy miały ucztę.
Łatwo przyszło mi wejście do tajemniczego ogrodu Emila. Minąłem zabudowania gospodarcze, stajnię, kurnik. Dotknąłem klamek kilkorga drzwi i żadne nie zapraszały mnie do środka. Tajemnicę ukrywały pajęczyny w oknach i kurz na szybach. Zielony mech w miejscu wycieraczek do butów dawno nie czuł na sobie ciężaru. Przypomniałem mu jakie to uczucie.
Podniosłem głowę żeby przeczytać co jest napisane na tablicy wypłowiałej od słońca i deszczu.
                               FUNDACJA "CZARTAK", zarząd, Biuro Muzeum.
Na drugiej, białej tablicy, pozostała tylko ramka i zardzewiałe śruby. Tę czystą kartę na jakiś czas ponownie zapełni"Festiwal Literacki Miasto zmySłów". Na jakiś czas przywoła ducha Zegadłowicza w świadomości czytelników i słuchaczy, ale nie łudźmy się, tylko nieliczni będą pamiętać. Tak jak obojętnie przechodzą ludzie obok tablicy przy ulicy Wyzwolenia 33 w Bielsku-Białej gdzie się urodził. Poręcz schodów pewnie więcej pamięta niż mieszkańcy tej kamienicy...
Biuro zarządu to też nie dom.
Dwór Zegadłowiczów stoi niepozornie bokiem do bramy i zabudowań gospodarczych, zwykłymi drzwiami i balkonem. Kiedyś, ktoś tu jeszcze sprzątał bo łopata i grabie do liści, stoją w kącie drzwi za kratą którą można otworzyć.
Okazałość swoją dwór objawia za rogiem. Wyłania się dobudowany masywny fronton, zwieńczonym piętrowym  portykiem, proporcjonalnym do bryły dworu. Określenie dwór wydaje się skromne ponieważ to obszerny dwukondygnacyjny budynek o sporej kubaturze który z powodzeniem można określać mianem pałacu. Dwory pańskie zazwyczaj były parterowe a prosty portyk odróżniał je od chłopskich zabudowań. Tutaj nadbudowa portyku dodaje dostojeństwa i klasy świadcząc o projektującym go architekcie.
Otoczenie nie pozwala złapać właściwej perspektywy dla zrobienia zdjęcia na szerokim negatywie. Tam gdzie kiedyś był trawnik i rzeźby,  rozrosły się anonimowe krzewy, pokrzywy i wysoka trawa. Jedynie utwardzony podjazd nie pozwala wybujać trawie.
Wszystko zamknięte na cztery spusty. Przez okna które nie zdążyły zasnuć się kurzem widać jeszcze tylko matowe refleksy światła wpadające z przeciwnych okien przez otwarte, wysokie, wewnętrzne drzwi. Nie widać nic więcej, bo niczego tam nie ma, poza śladami po obrazach na ścianach.
Dwór ten pusty został. Wiedziałem, że zbiory zostały przekazane przez Fundacje "Czartak" pod opiekę muzeum w Suchej Beskidzkiej, jednak liczyłem na cokolwiek, co pozwoliło by mi poczuć się odkrywcą. 

biuro muzeum

BB ul. Wyzwolenia 33







  Film Zmory, ponadczasowy.

40kg książek do Brazylii.

$
0
0
  Przeglądałem kiedyś TUMBLR,  mam tam zebrane swoje fotografie analogowe. Wiele zdjęć, nie tylko moich, jest tam otagowanych  #cieszyn i przeglądając je  natrafiłem na blogerkę z przydomkiem GOTA
Publikowała ciekawe zdjęcia z pobytu i nauki w Cieszynie na przełomie 2014/2015 r.
Po krótkiej wymianie  korespondencji elektronicznej zaproponowałem jej wymianę pocztówkową, ponieważ chętnie wysyłam pocztówki i lubię otrzymywać w zamian. 
  Oczywiście nie byłbym sobą gdybym ograniczył się tyko do jednej pocztówki. Zebrałem w grubej kopercie kolekcję pocztówek, jakieś pamiątki i chyba etykiety, a może i bilety. Nie pamiętam czy napisałem list po polsku czy kaleczoną angielszczyzną.  List mógł ważyć tylko 50 gramów. 
 Minęły chyba dwa miesiące zanim dotarł do Brazylii, do miasta Curitiba i okazał się miłą niespodzianką dla Debory Queirolo
Od tamtej pory w miarę systematycznie korespondujemy drogą elektroniczną, trochę po polsku i trochę po angielsku. Debora od kilku lat studiuje w Kurytybie oraz uczy języka polskiego w szkole podstawowej. Jej klasa liczy kilkunastu  uczniów.
 Po jakimś czasie wysłałem jej kilka książek z polską literaturą oraz polskimi tłumaczeniami

Niebieskie Kawki i Aurekaria symbolem Curytyby

literatury iberoamerykańskiej. Było tego 2 kilogramy. Kiedy już była pewna, że w wakacje minionego 2017  roku nie będzie mogła przyjechać do Letniej Szkoły Językowej skontaktowała mnie ze swoim kolegą, który miał na mnie czekać w Cieszynie po zajęciach na Uniwersytecie Śląskim. 

Umówiliśmy się na cieszyńskim rynku w słoneczne popołudnie. Matheus Moreira miał dla mnie kilka pamiątek od Debory, między innymi  zbiór poezji Paulo Leminskiego syna polskiego emigranta  oraz miniaturowe wydanie numerowane (20) Pomników Różewicza w amatorskim tłumaczeniu Jonathana Mendes Caris, które było szkolnym ćwiczeniem języka polskiego w 2015 oku. Do kompletu  pocztówki i fotografie, oraz bilety jak również blok listowy z  życzeniami i okładką podobną do kurpiowskich wycinanek, ale z akcentem Curytyby czyli niebieskimi Kawkami i Araukarią, które są charakterystyczne dla tego regionu. 


I do tego flaszka :-) ale jaka? Nega Fulo tradycyjny trunek narodowy Brazylii. Produkowana jest ze świeżego soku z trzciny cukrowej. Mocna, świeża, pobudzająca. Tego lata minął rok odkąd stoi na półce i dopiero dziś spróbowałem z K. jak smakuje.
     Matheus Moreira bardzo dobrze mówi po polsku. Posiada bogaty zasób słów. Mówi płynnie i doskonale rozumie co się do niego mówi. Jest błyskotliwy i świetnie zna się na polskich żartach. Języka uczył się od półtora roku i świetnie go opanował. Mówił, że chce być tłumaczem. 
Wierzę że to możliwe bo Pani Eneida Favre już po pięćdziesiątce zaczęła uczyć się polskiego i może po dwóch latach przetłumaczyła "Solaris" Lema i wydała w Brazylii (lokalnie?)  
  Matheus uwielbia Mrożka. Zna kultowe polskie filmy i popularne z nich cytaty. Doskonale nam się rozmawiało więc umówiliśmy się na spotkanie następnego dnia bo chciałem przekazać za jego pośrednictwem zbiór książek dla szkoły w Curytybie.

Przejrzałem domową bibliotekę i uzbierałem 40 kilogramów książek. Matheus nie mógł uwierzyć własnym oczom. Musiał zostawić niektóre rzeczy osobiste i dokupić drugą walizkę. Kiedy niosłem za nim karton pełny książek do pokoju na terenie Uniwersytetu Śląskiego, studenci myśleli że jestem jego osobistym tragarzem :-) 


Latem przyszłego roku prawdopodobnie spotkam się  z Deborą Queiro i wypełnię jej walizki książkami, a serce wspomnieniami.


 

Wojna wojnie!

$
0
0
Zawiozłem Susan Sontag do lekarza. Rozpadała się. Wszystkie jej myśli ulatywały kiedy brałem ją w dłonie. Jest dla mnie bardzo cenna, bo była pierwsza. Wszystko przez to, że nie obchodziłem się z nią delikatnie kiedy byłem młody. Teraz oboje mamy więcej lat i nie mam sumienia porzucić jej w kąt. Rozumiem że się postarzała, jednak  jej przenikliwe spojrzenie na otaczający nas świat  pozostało świeże. Mimo upływu czasu znowu  cierpliwie tłumaczy mi jaki wpływ  ma na mnie widok czyjegoś cierpienia i zostawia mnie z tym odchodząc.
 Gdybym tęsknił, zostawiła mi dzienniki w których znajdę intymność i mądrość na resztę mojego, bez niej życia.
Zapamiętałem dobrze  kiedy mówiła o wojnie, pacyfizmie i postawie antywojennej. Opisywała zdjęcia sprzed 100 lat które nawet dzisiaj nie ujrzały by światła dziennego ponieważ: "nie odpowiadają przyjętym standardom [ich] społeczności" (sic!)
Szukałem tych zdjęć, najprościej w internecie. Na zagranicznych aukcjach pojawiały się drogie i stare albumy z lat dwudziestych XX w. Przypadkowo trafiłem na ostatni egzemplarz z 2001 roku który znajdował się w magazynie Amazon w Niemczech. Po miesiącu miałem go już na półce obok Susan Sontag w dziale "fotografia".
Album składał się ze 180 zdjęć niewielkiego formatu na gazetowym papierze z opisami w czterech językach. Zawierał przekrój od fotografii ofiar na polu bitwy przez ofiary egzekucji i gwałtów aż po rannych żołnierzy po wielu operacjach twarzy. Krytykował postawę kościoła oraz metody wychowawcze. Pokazał prawdziwy obraz wielkiej wojny z drugiej strony medalu który nie ma  wartości. Opinia publiczna miała się nigdy o tych fotografiach nie dowiedzieć. Autor albumu który był zagorzałym pacyfistą musiał się ukrywać na emigracji. Zestawił dumnego żołnierza przy choince z jego zwłokami w szczerym polu. Domy i dwory ze stertą gruzu jaki po nich pozostał. Księży błogosławiących żołnierzy do zabijania i kropiących ich ciała w masowych grobach.

...a wszystko zaczyna się od ołowianych żołnierzyków i drewnianych mieczy. Kończy ołowiem w sercu i drewnianym krzyżem.

 A więc wojna!    ''WOJNA WOJNIE''  i  Ernst Friedrich  którego wnuk prowadzi do dnia dzisiejszego muzeum wojny w Berlinie.

Na allegro znalazłem polskie wydanie tego albumu z 2017 roku z polskojęzycznym opisem i słowem wstępnym. Nakład tylko 500egz. Kupiłem.










Odrodzona Susan Sontag.

$
0
0
Pisałem o tym, że źle z nią było. Jej choroba była metaforą mojego z nią współżycia. Chcąc czerpać z niej jak najwięcej nie szanowałem jej. Pragnąłem młodszej i porzuciłem ją wykorzystaną. Widok jej cierpienia iświadomość jak ono związana jest z ciałem zmusiło moją wolę do odkupienia winy. Nie chciałem by była przeciwna mojej interpretacji jej cierpienia. Widziałem codziennie co jest tego przyczyną i musiałem coś z tym zrobić.
Zaniosłem ją do lekarza który wyleczył jej wnętrze i odmłodził ciało. Jest teraz piękna, delikatna, gibka i jędrna.
Cudotwórcą jest znany, z wielu trudnych operacji zakończonych sukcesami, introligator Maciej. Jego gabinet mieści się w Żywcu przy ulicy 3 maja 13. Szczyci się wielopokoleniową tradycją.












CZYTANIE PREZENTÓW.

$
0
0
...ale najpierw płyta którą chciałem kupić przez cały rok, ale za każdym razem odkładałem ją na półkę sklepową bo...            włączcie...

Publiczne otwieranie prezentów zawsze budzi we mnie niepokój. Wtedy pycha przegrywa ze skromnością. Wiąże się to z pewnym zawstydzeniem i wątpliwością, żeby tylko prezenty nie były zbyt obfite i bogate, by nie sprawić przykrości nadmierną radością tym którzy znajdują pod choinką mniej albo ich oczekiwania okazują się niespełnione.
Dlatego prawdziwa radość bezsenna tli się we mnie aż do świątecznego poranka, gdzie w łóżku z Kaśką, obstawiamy się skarbami i chwalimy wzajemnie nie tylko podpowiadanymi wcześniej prezentami  jakie otrzymaliśmy, ale przede wszystkim tymi które nas zaskoczyły.
 W tym roku było podobnie, ponieważ obdarowywanie w ciągu roku bliskich i dalekich znajomych, zaowocowało nieoczekiwanymi paczkami pocztowymi pod choinką.
Wysyłając cokolwiek i pisząc listy do niektórych osób nigdy nie oczekuję niczego w zamian... no może poza potwierdzeniem otrzymania i radości jaką sprawiłem.
 Domyślam się, że tegoroczny zbiór pod choinkowy był pracą zespołową całej rodziny, ale znalazły się tam również paczki i listy z daleka, ale od bliskich mi osób.

 Odpowiem na te listy niebawem.  Na razie zacząłem w łóżku czytać A.Libery"Madame" i okazuje się bardzo wciągająca. Odpowiada mi czas, forma i opisane zdarzenia... Znalazłem ją w paczce od Anki z Warszawy, obok pocztówek Stolicznych, katalogowych  kart Muzeum Adama Mickiewicza z reprodukcjami dłoni Tuwima, notesu Rodziewiczówny, nauszników Białoszewskiego, rękopisu Broniewskiego, zielnika Orzeszkowej i walizkowej maszyny do pisania Kapuścińskiego. Te karty to genialny pomysł muzealników by zawędrowały pod strzechy, ale i dawały możliwość kolekcjonowania ponieważ wykonane zostały na wysokiej jakości kartoniku z otworkiem dla spinania lub wieszania.
Najcenniejszym prezentem okazał się tekst piosenki Kabaretu Starszych Panów"Piosenka jest dobra na wszystko" z autografami Grzegorza Wasowskiego (syna) i Moniki Wasowskiej, autorów biografii Starszych Panów. 
 Rano po przeczytaniu listu odkryłem także autograf Barbary Krafftówny złożony dla mnie w dniu moich urodzin 2018 roku. Co za zbieg okoliczności. A na deser do porannej kawy portugalska tabliczka czekolady Avianense produkowana nieprzerwanie od 1914 roku. Tyle dobroci... ale list i tak zawsze jest najważniejszy.

Ten rok był dobry. Kilka dni spędziłem tego lata z Kamilą (i innymi :-) odwiedzając Krzysztofa Czyżewskiego w Krasnogrudzie w dworku Miłosza.  
Pojechaliśmy zaprosić osobiście Krzysztofa i Małgorzatę na festiwal literacki "Żywiec miasto zmySłów". W drodze poznałem Kamilę bliżej spędzając z nią siedemset kilometrów rozmów na tylnym siedzeniu. Do tego winne rozmowy wieczorne z Włodkiem, Kaśką i Kornelią były intelektualną przyjemnością. Tak niewiele potrzebuję. Wystarczy kilka osób których myśli mają zbieżne trajektorie i ogniskują się płomieniem dialogu.
Piękny i długi list od niej otrzymałem, pisany drobnym maczkiem. Wydziobany wiecznym Watermanem  na wiosennym papierze w ten zimowy dzień świąteczny. Odpowiem na niego niebawem. Jakiś czas będę oba listy nosił w moim magicznym tornistrze, który nazwał tak Mikołaj Grynberg.
Wszyscy wiedzą że lubię słodycze dlatego czekoladą Studencką od Kamili z nikim się nie podzielę :-) Dziękuję jej za wskazówki literackie i ciepłe słowa z nadzieją spotkania w tym, a na pewno w nadchodzącym roku. Jak nie tu to w Rzeszowie w Aparat Caffe albo... ale to już omówimy w cztery...no sześc oczu.
Kiedy rozdzierałem papier ozdobny na następnej paczce spod choinki, nie wiedziałem że w rękach mam książkę faceta który patrzy na mnie z plastikowego pudełka po zdjęciach natychmiastowych Instax. W rękach miałem mozaikę Rechowiczów napisaną przez Maxa Cegielskiego, a za mną stało
nasze wspólne zdjęcie zrobione przy okazji promocji jego innej książki "Wielki gracz". Taki zbieg okoliczności.
Jednak najbardziej rozczuliła mnie Kaśka. Bo ona popłynie kiedyś na północ, a ja polecę kiedyś na południe...globu. Wręczyła mi piękny notes podróżnika ze szczerym życzeniem zrealizowania podróży do Brazylii, do miasta Curitiba na spotkanie z Deborą. Nauczycielką języka polskiego, której kiedyś wysyłałem książki i listy. 
 Dziękuję wszystkim Kasi, Kamili, Karolinie, Martynie i Annie. Nie tylko Wy, ale także inni, są dla mnie tacy dobrzy...


Zabrali mi wodospad.

$
0
0
Babka której trochę nie lubiłem, darła się za mną:
Budowa wodospadu w Krzysiach.
 - Tylko nie właź do głębokiej wody, bo Cie wciągnie utopiec!
ale ja już byłem za płotem bo skracałem sobie drogę, przechodząc przez niego w rogu ogrodu. Dwanaście lat, to już wystarczająco dużo by skakać po drzewach i płotach. 
Z jabłkami w kieszeniach biegłem nad wodospad gdzie starsi koledzy budowali zastaw na rzece z wielkich kamieni toczonych z góry i dołu koryta. Patrzyłem jak ustawiają głazy jeden na drugim i utykają kucami z trawy, szpary pomiędzy nimi. Na środku była przerwa zatykana deskami, służąca do spuszczania wody na wypadek opadów deszczu, by uchronić zastaw przed zniszczeniem.
Jesienią i zimą przybór wody był na tyle duży , że i tak jak co roku rozwlekał kamienie w korycie Żylicy.
Obserwowałem jak koledzy skakali na główkę z murku wodospadu, oddzielającego od głównego nurtu strugę do fabryki mebli (Reicha) i tartaku Pawełka znajdującego się za Zamkiem.
Nigdy nie odważyłem się tak skoczyć. Nigdy też nie zanurkowałem pod wodospad jak Pasierbek, który dzięki pożyczonej ode mnie masce, upolował harpunem Troć, na ponad 60cm.   
W najgłębszym miejscu woda miała prawie 3 m.  Zastaw był wyższy ode mnie. Wodospad miał 2 m wysokości.
Babka, mama i tata. Ujęcie wody dla meblowni i tartaku.
Wybudowano go chyba po wojnie, jako próg spowalniający ale i napowietrzający wodę i stał tak aż do... chyba 2016 roku kiedy został zrównany z korytem rzeki. Na przełomie wieków dzieci nie budują już zastawów, nie kąpią się w rzece, bo maja komputery, internet i telewizję satelitarną. Zburzenie wodospadu zbiegło się z wybudowaniem w jego bezpośredniej bliskości domu jednorodzinnego, co mogło mieć wpływ na decyzję. 





Nic nie zostało z wodospadu 2018.

2018.




MAGDALENKI między AUTAMI.

$
0
0
  najpierw malowanie a potem pieczenie


 Przygotowanie składników lakieru do pomalowania samochodu według receptury, okazuje się prostsze od upieczenia ciasta. Składników jest mniej, receptura jest stała, nie jest tak gorąco, no i nie ma tyle mycia po pracy. Poza rękami. Znalazłem zatem czas na upieczenie Magdalenek kolejny raz, między warsztatowymi zajęciami.
Ta wyjątkowa foremka, dzięki Kamili, dotarła do prof. Gielaty.
Pierwszą foremkę, przypadkiem znalazłem w sklepie ze starociami w Cieszynie przy ulicy Menniczej. Starszy, rozgadany pan, jeśli trafi się do niego w odpowiednim dniu  to nawet częstuje winem, nie wiedział do czego to służy więc sprzedał mi za symboliczne pięć złotych. 
 Nosiłem ją w kieszeni przez cały festiwal Kino na Granicy 2019. Nie uwierała mnie ale i nie niepokoiła myślą, co z nią zrobić. Po powrocie z festiwalu położyłem ją na półce z książkami i tak leżała, na siedmiu tomach zapomniana aż do wakacji , kiedy Kaśka podpowiedziała mi, żebym upiekł ciasteczka dla dziewczyn z którymi pojadę na festiwal literacki do Szczebrzeszyna.
 Znalazłem przepis (jest na końcu) trochę go zmodyfikowałem i pewnego popołudnia zabrałem się za pieczenie ciastek mając tylko jedną foremkę. Przepis jest na około trzydzieści ciasteczek które piecze się 10 do 12 minut. Wypiekanie pojedynczo Magdalenek zajęło mi około pięciu godzin. Udały się jednak doskonale. Smakowały wyśmienicie i co najważniejsze, zachowały się aż do samego festiwalu, który odbywa się  na początku sierpnia.
 W Szczebrzeszynie, tradycyjnie wnosiłem swoją wiklinową walizkę z winem, a teraz także z ciasteczkami,  na teren festiwalu. Po zmroku w chłodzie Wieprza z muzyką w tle i  w towarzystwie Kamili, Kornelii. Gosi i Ewy piliśmy wino ze szklanek, smakując Magdalenki. Szukaliśmy wrażeń zmysłowych. Dziewczyny pieściły moje ego zachwytami nad smakiem Magdalenek i chwaliły moje zdolności kulinarne  oraz wytrwałość.
 Jednego dnia festiwalu na dużej scenie, toczyła się rozmowa pomiędzy trzema osobami: Krystyną Rodowską, Wojciechem Szotem i Markiem Bieńczykiem. Roztrząsali pojęcie "straty" w odniesieniu do nowego tłumaczenia pierwszego tomu "W poszukiwaniu utraconego czasu" PrUsta (sic!) autorstwa Krystyny Rodowskiej. Jednych przekonywał Bieńczyk z twardą "stratą" czasu minionego a mnie przekonała Krystyna Rodowska do "utraty" niosącej pewna nadzieję odzyskania wspomnień ożywionych smakiem ciastek moczonych w herbacie. Wszyscy troje zachwycali się teoretycznie smakiem Magdalenek nie mając pojęcia że my, siedząc na przeciw,  mieliśmy jeszcze w ustach smak magdalenek o których oni mogli tylko pomarzyć a my mieliśmy ich pełne brzuchy :-)
W ubiegłym roku (2018) w wydawnictwie OFICYNA ukazało się nowe tłumaczenie, pierwszego z siedmiu  tomów dzieła Marcela Prousta. Wydawca obiecał nowe tłumaczenia, w kolejnych latach.  Szóstego grudnia tego roku pojawił sie drugi tom: "W cieniu rozkwitających dziewcząt" w tłumaczeniu Wawrzyńca Brzozowskiego. .
Mam nadzieję że organizatorzy festiwalu w Szczebrzeszynie zaplanują na sierpień 2020 roku podobne spotkanie, poświęcone nowemu tłumaczeniu kolejnego tomu dzieła Prousta, na które może dowiozę porcję Magdalenek i rozkwitające dziewczęta.
foremka od Kamili.
po 4 minutach
(...) matka widząc, że mi jest zimno, namówiła mnie, abym się napił wbrew zwyczajowi trochę herbaty. Odmówiłem zrazu; potem, nie wiem czemu, namyśliłem się. Posłała po owe krótkie i pulchne ciasteczka zwane magdalenkami, które wyglądają jak odlane w prążkowanej skorupie muszli. I niebawem (...) machinalnie podniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłem kawałek magdalenki. Ale w tej samej chwili, kiedy łyk pomieszany z okruchami ciasta dotknął mego podniebienia, zadrżałem, czując, że się we mnie dzieje coś niezwykłego. Owładnęła mną rozkoszna słodycz (...). Sprawiła, że w jednej chwili koleje życia stały mi się obojętne, klęski jako błahe, krótkość złudna (...). Cofam się myślą do chwili, w której wypiłem pierwszą łyżeczkę herbaty (...). I nagle wspomnienie zjawiło mi się. Ten smak to była magdalenka cioci Leonii.(...)
Przepis.
90g masła (może być margaryna mniej niż połowa kostki na oko)
2 łyżeczki miodu (jakikolwiek, 3łyżeczki też może być)
2 jajka ciepłe lub zimne
100g mąki (nawet 120g pszenna, tortowa)
około 40g cukru pudru (lepiej mniej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 tarta skórka z cytryny lub pomarańczy
szczypta soli
-----------------------
masło roztopić, dodać miód, ostudzić trochę,
zmieszać w misce mąkę cukier proszek i sól następnie wsypać do garnka z margaryną i wymieszać łyżką, wbić jajka i rozetrzeć mikserem zetrzeć skórkę, gdyby było zbyt płynne (jak do naleśników) to dodawać mąki po łyżce i ubijać żeby było trudno lejące się z łyżki.
nagrzać piekarnik do 160'C i piec 12 do 13 minut w termoobiegu.
foremkę wysmarować margaryną i posypać mąka, ciasta nakładać mniej niż pojemność foremki bo duże urośnie, żeby łatwiej rozprowadzać ciasto w formie - palce zanurzać w mącę często, można ciasto poklepać opuszkami by lepiej wypełniało foremkę. 

World Pinhole Day

$
0
0
  Gdyby nie Piotr Trzmielewski, wielkoformatowy artysta otworkowy, nie wiedziałbym, że dzisiaj jest ten tytułowy dzień.
Światowy Dzień Fotografii Otworkowej.
  Uganiamy się za jeszcze lepszym sprzętem. Szukamy doskonalszej ostrości. Kupujemy więcej i więcej megapikseli, a okazuje się, że tak niewiele potrzeba, by zbliżyć się duchem do pierwszych piktorialistów przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Wtedy, mieli oni już pierwsze obiektywy w swoich wielkich kamerach, na mokre, szklane klisze.  Technologia którą wypracowywali indywidualnie, pozwalała im na otrzymywanie wyjątkowych i niepowtarzalnych zdjęć, uznawanych za dzieła sztuki, sprzedawanych i eksponowanych w powstających galeriach.
  Jak mówi Martyna: "Ostrość jest przereklamowana. Liczy się duch, nastrój i forma."
Poszedłem na krótki spacer po okolicy, by uczcić ten dzień. Zamiast obiektywu, założyłem dekielek zabezpieczający korpus, z dziurką o niewidomej średnicy rzędu dziesiątej części milimetra i naświetlałem ujęcia "na oko" od 10 do 30 sekund na czeskim negatywie Foma, o czułości 100ASA. Film wywołałem w wywoływaczu Kodak D76,  w rozcieńczeniu 1do1 przez 15 minut w 20 st. Celsjusza. Skany bez dodatkowej obróbki na epsonie v550.
  Parę lat temu poczyniłem pierwsze próby fotografowania camerą obscurą zrobioną z małoobrazkowej Smieny, na jakimś kolorowym filmie. Tutaj można zobaczyć efekty.









Viewing all 75 articles
Browse latest View live